-Dlaczego nie pozwolicie mi stąd wyjść?!
-Panno Clearwater, to nie zależy od nas. Poza Obozem nie
jesteś bezpieczna.
-I dobrze! Mam dosyć bezpiecznego siedzenia na d***e w Obozie!!!
-Panno Clearwater! Proszę się uspokoić!
-Nie zamierzam! – to
powiedziawszy blondynka wyszła z gabinetu Centaura trzaskając drzwiami. Już
kolejny raz Chejron nie pozwolił jej opuścić Obozu Herosów. Czuła się tam jak w
więzieniu. Całe jej życie to trening. Ani razu nie przegrała. Moc, którą
odziedziczyła po ojcu, była na tyle potężna, żeby zapewnić jej zwycięstwo.
Kiedy
doszła do swojej „ wodnej chatki” – jak nazywała swój obozowy dom, jednym
wprawnym ruchem założyła zbroję. Jak zwykle nie zapomniała o sztyletach
poukrywanych pod ubraniem. Wzięła swój ulubiony miecz i wyszła na trening.
Musiała się jakoś wyładować. Kiedy nawet wymordowanie kilku synów Aresa jej nie
pomogło, zrezygnowana wróciła do domu. Przebrała się w kostium kąpielowy i
skoczyła przez okno… wprost do jeziora. W wodzie czuła się jak ryba! I nic w
tym dziwnego! W końcu jej ojciec to bóg mórz i wód wszelakich. Dzięki temu, że
potrafiła oddychać pod wodą (również po tatusiu), mogła siedzieć w tym jeziorze
nawet i cały dzień! Kiedy się uspokoiła, wyszła spod wody. Akurat zadzwonił
dzwonek na Grę (coś w rodzaju sztandarów, jak na początku Złodzieja Pioruna).
Szybko się przebrała i ruszyła na Plac. Dotarła tam jako jedna z ostatnich.
Chejron właśnie prawił jakieś kazanie. Jej czujny wzrok rejestrował każdy
najdrobniejszy szczegół Placu. Wszystko jak zwykle. Poza jednym. Jeden z
satyrów prowadził swojego podopiecznego. Był to przystojny chłopak o zielonych
oczach i ciemnych, kręconych włosach.
- To jest Harry, syn Hadesa. Nie ma jeszcze przydziału –
powiedział Centaur.
- My go weźmiemy – wypaliła Anabeth. Oczywiście Lily miała
jej to za złe. Nie chciała zabić bruneta, a w czasie walki jej instynkt
wojownika brał górę nad rozsądkiem. Była bezwzględną przeciwniczką. Nikt nie
chciał jej mieć za wroga.
Lily jak
zawsze stała na obronie sztandaru. A właściwie siedziała… na drzewie. Kiedy
ktoś dotarł do bazy, skakała z drzewa i atakowała. I niedoszły zwycięzca
lądował w szpitalu albo w kostnicy. Zależało od jej humoru. Przeciwnik właśnie
zauważył sztandar. „Błagam, tylko nie Harry, tylko nie Harry” – myślała.
Delikatnie wychyliła się poza krawędź gałęzi i spojrzała w dół. Przy sztandarze
stał nie kto inny, a syn Hadesa. Harry. Ale nie chciała narazić na szwank
swojej reputacji. Niewiele myśląc zeskoczyła z drzewa i zaczęła swoją przemowę:
- Myślałeś, że to takie proste? Jakoś się chyba
przeliczyłeś. Jestem córką boga mórz, a ty myślałeś, że wygrasz, jeżeli
chorągiew jest nad wodą? Naprawdę? Jesteś aż tak głupi? – skończywszy przemowę
podbiegła do niego i zaatakowała. Była to wyrównana (o dziwo) walka. Po pewnym
czasie jednak Harry wytrącił Lily miecz. Niestety, nie wiedział o sztylecie w
rękawie. Dziewczyna szybko tenże wyciągnęła i walka rozgorzała na nowo. Tym
razem to ona wytrąciła chłopakowi miecz, a po chwili przyłożyła mu sztylet do
gardła. Wygrała. Jak zawsze zresztą. Tylko że to było o wiele trudniejsze niż
pokonanie nawet całej armii synów Aresa. Ale nie mogła go zabić. Nie chciała.
Powoli odsunęła się od niego i oddała mu miecz. Chwilę później z drugiego końca
pola rozległ się róg. Niebiescy wygrali. Jak zwykle. Wszyscy zaczęli powoli iść
w stronę Placu. Nagle podszedł do niej Harry.
- Wydaje mi się, że
za mną nie przepadasz. Czemu? – spytał
- To chyba
dziedziczne. Nasi ojcowie też za sobą nie przepadają.
- …
- Zdecydowanie coś do
ciebie czuję. Ale nie zdecydowałam jeszcze czy cię nienawidzę czy wręcz przeciwnie.
- Dasz znać jak się dowiesz?
- O to możesz być spokojny – to powiedziawszy odeszła od
bruneta i skierowała się w stronę domu.