Zawieszam bloga.
Po prostu ostatnimi czasy nie mam weny i chęci do pisania o 1d.
Ogólnie, -moje życie obróciło się do góry nogami. I na pewno nie chcecie wiedzieć, dlaczego.
Mam nadzieję, że do napisania!
piątek, 22 sierpnia 2014
piątek, 1 sierpnia 2014
Rozdział 3
Lily
Po treningu poszłam do Louisa. Jak zawsze zresztą. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam... Nie,
to nie możliwe! Zobaczyłam Louisa i Thalię... Oni... Całowali się... Ale tak... Nie wiem,
jak to nazwać... z taką jakby pasją. Lou całował ją tak zachłannie. Jego ręce błądziły pod
jej bluzką... Zamurowało mnie! Jak on mógł?! Wybiegłam z płaczem. Za mną wybiegł ten
skończony debil, który najwyraźniej raczył się oderwać od brunetki.
- Lily! Pozwól to sobie wytłumaczyć! – gdy to powiedział, odwróciłam się. I to był błąd!
Podbiegł do mnie w swoim półwampirzym tempie i złapał mnie w pasie. Nie miałam szans
mu się wyrwać.
- Wiesz co? Jesteś skończonym dupkiem, Tomlinson, tyle ci powiem. A teraz PUŚĆ
MNIE!!!! – wydarłam się, po czym przywaliłam mu z całej siły w splot słoneczny. Chłopak
puścił mnie i złapał się za bolące miejsce. Korzystając z okazji, po prostu uciekłam.
Rano, kiedy się obudziłam, obróciłam się na drugi bok, aby przytulić się do Lou. Ale
nikogo tam nie było. Przed oczami stanęły mi wydarzenia wczorajszego wieczoru. Zwinęłam
się w kłębek i zaczęłam płakać. Czy mi go brakowało? Brakowało, jak cholera. I to był
największy problem. Ale wiedziałam, że nie mogę do niego wrócić. Nie po tym, co mi zrobił.
Mam swój honor. Założyłam kostium kąpielowy i skoczyłam z okna do jeziora. Musiałam
się uspokoić, bo zabiłabym tego idiotę jakbym go tylko zobaczyła! Nawet pływanie nie
pomogło. Zrezygnowana przebrałam się, założyłam zbroję i wyszłam na trening. Może jak
wymorduję kilku synów Aresa, to trochę mi przejdzie. Ale nie... Kurde, zaraz wymorduję
wszystkich tych tłumoków i nie będę miała się na kim wyżyć! Potem znowu poszłam
popływać. Tym razem poczułam się TROCHĘ lepiej. Ubrałam się i poszłam do Wielkiego
Domu. Oczywiście MUSIAŁAM trafić na Pana D, który jak zawsze narzekał na to, że wino
zamieniło mu się w wodę (stara historia).
- O! Lizzie Cleanwood!
- Nazywam się Lily Clearwater, Panie D.
- Co za różnica.
- Wielka, proszę pana – odpowiedziałam ledwo powstrzymując się od rzucenia się na
dyrektora Obozu. „Lily, uspokój się!” skarciłam się w myślach. Za uśmiercenie Dionizosa
Chejron wywaliłby mnie z Obozu! Zacisnęłam pięści i szybko poszłam w swoją stronę.
- Chejronie, muszę wyjechać. Chyba zauważyliście w ostatnich dniach znaczący spadek
populacji wśród dzieci Aresa?
- Panno Clearwater, wiesz doskonale, że poza obozem nie jesteś bezpieczna.
- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Ale coś trzeba zrobić ze sprawą Widelca.
- Trójzębu, panno Clearwater.
- Wszystko jedno. Mam dosyć siedzenia w Obozie.
- Dobrze, możesz opuścić Obóz.
- Dziękuję – powiedziawszy to wyszłam z gabinetu Centaura. Po drodze przypadkiem na
kogoś wpadłam. Tym kimś okazał się Harry.
- Wybacz, Lily.
- Nic się nie stało. Muszę iść.
- Dokąd, jeżeli mogę spytać?
- Spakować się, a potem... nie wiem – odpowiedziałam szczerze.
- A jakiś przełom w temacie... no wiesz...
- Na pewno cię nie nienawidzę.
- Miło to słyszeć – mówiąc to głupio się wyszczerzył.
- No, na pewno, a teraz nara!
- Do zobaczenia, ślicznotko.
Gdy tylko się ściemniło, opuściłam swój dom. Najciszej jak umiałam zaczęłam
przemieszczać się w stronę bariery. Nagle wyczułam za sobą czyjąś obecność ( a w zasadzie
wodę czyimś organizmie). Odwróciłam się. Za mną stał nie kto inny, a Harry Styles, syn
Hadesa.
- Idę z tobą, Lily.
- Nie ma mowy!
- Czemu?
- Po pierwsze, wszyscy myślą, że ukradłam swojemu ojcu jakiś tam magiczny widelec. Więc
nikt, kto jest ze mną, nie jest bezpieczny. Po drugie, to, że cię nie nienawidzę, nie oznacza, że
cię lubię. Mam wymieniać dalej?
- Proszę, idę na własną odpowiedzialność.
- Dobra, ale nie miej mi za złe, jeżeli coś ci się stanie.
- Jasne jak słońce.
Dalej szliśmy już razem...
_____________________________________________
Wybaczcie tydzień spóźnienia, ale nie miałam dostępu do neta. Mam nadzieję, że nie obrazicie się, a next w piątek za tydzień.
Po treningu poszłam do Louisa. Jak zawsze zresztą. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam... Nie,
to nie możliwe! Zobaczyłam Louisa i Thalię... Oni... Całowali się... Ale tak... Nie wiem,
jak to nazwać... z taką jakby pasją. Lou całował ją tak zachłannie. Jego ręce błądziły pod
jej bluzką... Zamurowało mnie! Jak on mógł?! Wybiegłam z płaczem. Za mną wybiegł ten
skończony debil, który najwyraźniej raczył się oderwać od brunetki.
- Lily! Pozwól to sobie wytłumaczyć! – gdy to powiedział, odwróciłam się. I to był błąd!
Podbiegł do mnie w swoim półwampirzym tempie i złapał mnie w pasie. Nie miałam szans
mu się wyrwać.
- Wiesz co? Jesteś skończonym dupkiem, Tomlinson, tyle ci powiem. A teraz PUŚĆ
MNIE!!!! – wydarłam się, po czym przywaliłam mu z całej siły w splot słoneczny. Chłopak
puścił mnie i złapał się za bolące miejsce. Korzystając z okazji, po prostu uciekłam.
Rano, kiedy się obudziłam, obróciłam się na drugi bok, aby przytulić się do Lou. Ale
nikogo tam nie było. Przed oczami stanęły mi wydarzenia wczorajszego wieczoru. Zwinęłam
się w kłębek i zaczęłam płakać. Czy mi go brakowało? Brakowało, jak cholera. I to był
największy problem. Ale wiedziałam, że nie mogę do niego wrócić. Nie po tym, co mi zrobił.
Mam swój honor. Założyłam kostium kąpielowy i skoczyłam z okna do jeziora. Musiałam
się uspokoić, bo zabiłabym tego idiotę jakbym go tylko zobaczyła! Nawet pływanie nie
pomogło. Zrezygnowana przebrałam się, założyłam zbroję i wyszłam na trening. Może jak
wymorduję kilku synów Aresa, to trochę mi przejdzie. Ale nie... Kurde, zaraz wymorduję
wszystkich tych tłumoków i nie będę miała się na kim wyżyć! Potem znowu poszłam
popływać. Tym razem poczułam się TROCHĘ lepiej. Ubrałam się i poszłam do Wielkiego
Domu. Oczywiście MUSIAŁAM trafić na Pana D, który jak zawsze narzekał na to, że wino
zamieniło mu się w wodę (stara historia).
- O! Lizzie Cleanwood!
- Nazywam się Lily Clearwater, Panie D.
- Co za różnica.
- Wielka, proszę pana – odpowiedziałam ledwo powstrzymując się od rzucenia się na
dyrektora Obozu. „Lily, uspokój się!” skarciłam się w myślach. Za uśmiercenie Dionizosa
Chejron wywaliłby mnie z Obozu! Zacisnęłam pięści i szybko poszłam w swoją stronę.
- Chejronie, muszę wyjechać. Chyba zauważyliście w ostatnich dniach znaczący spadek
populacji wśród dzieci Aresa?
- Panno Clearwater, wiesz doskonale, że poza obozem nie jesteś bezpieczna.
- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Ale coś trzeba zrobić ze sprawą Widelca.
- Trójzębu, panno Clearwater.
- Wszystko jedno. Mam dosyć siedzenia w Obozie.
- Dobrze, możesz opuścić Obóz.
- Dziękuję – powiedziawszy to wyszłam z gabinetu Centaura. Po drodze przypadkiem na
kogoś wpadłam. Tym kimś okazał się Harry.
- Wybacz, Lily.
- Nic się nie stało. Muszę iść.
- Dokąd, jeżeli mogę spytać?
- Spakować się, a potem... nie wiem – odpowiedziałam szczerze.
- A jakiś przełom w temacie... no wiesz...
- Na pewno cię nie nienawidzę.
- Miło to słyszeć – mówiąc to głupio się wyszczerzył.
- No, na pewno, a teraz nara!
- Do zobaczenia, ślicznotko.
Gdy tylko się ściemniło, opuściłam swój dom. Najciszej jak umiałam zaczęłam
przemieszczać się w stronę bariery. Nagle wyczułam za sobą czyjąś obecność ( a w zasadzie
wodę czyimś organizmie). Odwróciłam się. Za mną stał nie kto inny, a Harry Styles, syn
Hadesa.
- Idę z tobą, Lily.
- Nie ma mowy!
- Czemu?
- Po pierwsze, wszyscy myślą, że ukradłam swojemu ojcu jakiś tam magiczny widelec. Więc
nikt, kto jest ze mną, nie jest bezpieczny. Po drugie, to, że cię nie nienawidzę, nie oznacza, że
cię lubię. Mam wymieniać dalej?
- Proszę, idę na własną odpowiedzialność.
- Dobra, ale nie miej mi za złe, jeżeli coś ci się stanie.
- Jasne jak słońce.
Dalej szliśmy już razem...
_____________________________________________
Wybaczcie tydzień spóźnienia, ale nie miałam dostępu do neta. Mam nadzieję, że nie obrazicie się, a next w piątek za tydzień.
Subskrybuj:
Posty (Atom)