piątek, 1 sierpnia 2014

Rozdział 3

Lily

Po treningu poszłam do Louisa. Jak zawsze zresztą. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam... Nie,

to nie możliwe! Zobaczyłam Louisa i Thalię... Oni... Całowali się... Ale tak... Nie wiem,

jak to nazwać... z taką jakby pasją. Lou całował ją tak zachłannie. Jego ręce błądziły pod

jej bluzką... Zamurowało mnie! Jak on mógł?! Wybiegłam z płaczem. Za mną wybiegł ten

skończony debil, który najwyraźniej raczył się oderwać od brunetki.

- Lily! Pozwól to sobie wytłumaczyć! – gdy to powiedział, odwróciłam się. I to był błąd!

Podbiegł do mnie w swoim półwampirzym tempie i złapał mnie w pasie. Nie miałam szans

mu się wyrwać.

- Wiesz co? Jesteś skończonym dupkiem, Tomlinson, tyle ci powiem. A teraz PUŚĆ

MNIE!!!! – wydarłam się, po czym przywaliłam mu z całej siły w splot słoneczny. Chłopak

puścił mnie i złapał się za bolące miejsce. Korzystając z okazji, po prostu uciekłam.

Rano, kiedy się obudziłam, obróciłam się na drugi bok, aby przytulić się do Lou. Ale

nikogo tam nie było. Przed oczami stanęły mi wydarzenia wczorajszego wieczoru. Zwinęłam

się w kłębek i zaczęłam płakać. Czy mi go brakowało? Brakowało, jak cholera. I to był

największy problem. Ale wiedziałam, że nie mogę do niego wrócić. Nie po tym, co mi zrobił.

Mam swój honor. Założyłam kostium kąpielowy i skoczyłam z okna do jeziora. Musiałam

się uspokoić, bo zabiłabym tego idiotę jakbym go tylko zobaczyła! Nawet pływanie nie

pomogło. Zrezygnowana przebrałam się, założyłam zbroję i wyszłam na trening. Może jak

wymorduję kilku synów Aresa, to trochę mi przejdzie. Ale nie... Kurde, zaraz wymorduję

wszystkich tych tłumoków i nie będę miała się na kim wyżyć! Potem znowu poszłam

popływać. Tym razem poczułam się TROCHĘ lepiej. Ubrałam się i poszłam do Wielkiego

Domu. Oczywiście MUSIAŁAM trafić na Pana D, który jak zawsze narzekał na to, że wino

zamieniło mu się w wodę (stara historia).

- O! Lizzie Cleanwood!

- Nazywam się Lily Clearwater, Panie D.

- Co za różnica.

- Wielka, proszę pana – odpowiedziałam ledwo powstrzymując się od rzucenia się na

dyrektora Obozu. „Lily, uspokój się!” skarciłam się w myślach. Za uśmiercenie Dionizosa

Chejron wywaliłby mnie z Obozu! Zacisnęłam pięści i szybko poszłam w swoją stronę.

- Chejronie, muszę wyjechać. Chyba zauważyliście w ostatnich dniach znaczący spadek

populacji wśród dzieci Aresa?

- Panno Clearwater, wiesz doskonale, że poza obozem nie jesteś bezpieczna.

- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Ale coś trzeba zrobić ze sprawą Widelca.

- Trójzębu, panno Clearwater.

- Wszystko jedno. Mam dosyć siedzenia w Obozie.

- Dobrze, możesz opuścić Obóz.

- Dziękuję – powiedziawszy to wyszłam z gabinetu Centaura. Po drodze przypadkiem na

kogoś wpadłam. Tym kimś okazał się Harry.

- Wybacz, Lily.

- Nic się nie stało. Muszę iść.

- Dokąd, jeżeli mogę spytać?

- Spakować się, a potem... nie wiem – odpowiedziałam szczerze.

- A jakiś przełom w temacie... no wiesz...

- Na pewno cię nie nienawidzę.

- Miło to słyszeć – mówiąc to głupio się wyszczerzył.

- No, na pewno, a teraz nara!

- Do zobaczenia, ślicznotko.

Gdy tylko się ściemniło, opuściłam swój dom. Najciszej jak umiałam zaczęłam

przemieszczać się w stronę bariery. Nagle wyczułam za sobą czyjąś obecność ( a w zasadzie

wodę czyimś organizmie). Odwróciłam się. Za mną stał nie kto inny, a Harry Styles, syn

Hadesa.

- Idę z tobą, Lily.

- Nie ma mowy!

- Czemu?

- Po pierwsze, wszyscy myślą, że ukradłam swojemu ojcu jakiś tam magiczny widelec. Więc

nikt, kto jest ze mną, nie jest bezpieczny. Po drugie, to, że cię nie nienawidzę, nie oznacza, że

cię lubię. Mam wymieniać dalej?

- Proszę, idę na własną odpowiedzialność.

- Dobra, ale nie miej mi za złe, jeżeli coś ci się stanie.

- Jasne jak słońce.

Dalej szliśmy już razem...
_____________________________________________
Wybaczcie tydzień spóźnienia,  ale nie miałam dostępu do neta. Mam nadzieję, że nie obrazicie się, a next w piątek za tydzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz